Pracuję ze skazanymi uzależnionymi od alkoholu i innych środków zmieniających
nastrój. Chciałbym w tym artykule podzielić się z Państwem moimi doświadczeniami
i obserwacjami związanymi z pracą terapeutyczną z osobami uzależnionymi, które
przebywają w zakładach karnych. Nie będę tu koncentrował się na specyfice leczenia
w ZK, czy też specyfice pacjenta. Chciałbym natomiast zwrócić uwagę na te wartości,
które stały się dla mnie ważne w pracy z moimi pacjentami.
Te wartości to:
W literaturze filozoficznej bliskie stały mi się określenia człowieka takie
jak homo viator i homo socialis.
Homo viator to archetyp człowieka - wędrowca, którego życie jest drogą, wędrówką.
Tak rozumiany człowiek zawsze dąży do jakiegoś celu, poszukuje szczęścia i spełnienia.
Jest ciągle niespokojny, gotowy do trudów drogi pomimo zmęczenia. Opisywali
go już Homer, Eneasz, Dante. Ożywili w literaturze na nowo Nietzsche, Rilke
i Marcel, a obecnie w beletrystyce Cohelo. Właśnie ta wędrówka i związany z
nią cel czynią z niego człowieka. Narażony na różne niebezpieczeństwa podąża
dalej z nadzieją, że osiągnie to, co przyniesie mu spełnienie. Pokonuje strach
i niepewność, które go nieraz paraliżują i idzie dalej, zbiera doświadczenia,
dojrzewa, staje się bardziej sobą. Każde zwycięstwo, każda pokonana przeszkoda
czynią go pewniejszym siebie, dodają odwagi do dalszej wędrówki. Ten obraz wskazuje
bardziej na stawanie się, niż na bycie człowiekiem.
Na swej drodze spotyka innych ludzi, innych wędrowców. Idzie z nimi przez jakiś
czas, rozstaje się, spotyka innych i wciąż idzie dalej. Dzieje się tak dlatego,
że jest jednym z wędrowców, który żyje wśród ludzi - to homo socialis. Na drodze
nie czyhają na niego tylko pułapki i niebezpieczeństwa, ale też radość i nadzieja
ze wspólnej drogi, ze spotkania z człowiekiem, towarzyszem podróży. Człowiek
- to życiowe zadanie, program, który może być realizowany "w drodze" i w relacji
z innymi ludźmi. Żyje w mniej lub bardziej zadowalających go relacjach z tymi,
którzy go otaczają. Jego życie jest puste bez innych ludzi. Śmierć to koniec
relacji międzyludzkich. Życie to trwanie w tych relacjach.
Te dwa obrazy człowieka jako wędrowca i człowieka jako istoty społecznej wpływają
na moje rozumienie pomagania osobom uzależnionym pozbawionym wolności.
Żadnemu z tych, których codziennie spotykam w mojej pracy, nie udało się znaleźć
drogi, która byłaby akceptowana społecznie. Każdy z nich złamał ważne normy
społeczne. Zostali wyizolowani ze społeczeństwa i uznani za asocjalnych i antyspołecznych.
Przysporzyli ludziom bardzo wiele cierpienia i zostali za to ukarani. Pojawia
się jednak pytanie, czy można tych asocjalnych usocjalnić za pomocą izolacji?
Czy homo socialis może odnaleźć swoją drogę i cel swojej podróży w izolacji?
Sama izolacja stwarza takie warunki, które już na wstępie uniemożliwiają poprawę
zachowania i zmianę swej postawy. Niejednokrotnie ci asocjalni trafiają w izolacji
do środowiska, które jest jeszcze bardziej chore i brutalne niż na wolności.
Okazywanie sobie uczuć jest tu oznaką słabości. Ufać komuś jest rzeczą niebezpieczną.
Zdobyć uznanie innych można jedynie przez agresywność i brutalność. Słowo -
szanować tak naprawdę nie istnieje. Bać się - to odpowiednik tego słowa. Więzienie
jest zatem miejscem bez zdrowych relacji. Możliwość zawierania tych relacji
oznacza - dramatycznie nazywając ten fakt - przeżyć, ich brak - umrzeć, zagubić
się i nie odnaleźć. Każdy człowiek nosi w sobie potrzebę takich relacji, kontaktów
z innymi ludźmi, dzięki którym będzie czuł się bezpieczny, akceptowany, będzie
mógł się rozwijać w budującej konfrontacji. Więzienie nie stwarza takich możliwości
między innymi dlatego, że "więzi" podstawowe potrzeby człowieka i powoduje ich
deprywację.
Dlatego też bardzo istotna wydaje się być w tych warunkach relacja terapeutyczna,
jaka powstaje pomiędzy terapeutą prowadzącym a pacjentem pozbawionym wolności.
Ciągle na nowo doświadczam tego, że od jej kształtu zależy cały proces terapeutyczny.
Relacja terapeutyczna jest specyficznym rodzajem relacji międzyludzkiej. Jest
w niej wyraźnie określone, kto jest pomagającym, a kto szukającym pomocy. Kiedyś
bardzo mi przeszkadzał ten podział. Dzisiaj nie dostrzegam w tym nic złego,
gdyż nie podział na role stał się dla mnie ważny, a takie cechy tej relacji,
które pozwolą pacjentowi na rozpoczęcie poszukiwań na nowo.
Zacząłem od bardzo prostej rzeczy. Do wszystkich pacjentów zwracam się na "Pan".
I nie ma dla mnie znaczenia, czy jest to chłopak mający 19 lat, czy też mężczyzna
w wieku 60 lat. Robię to zupełnie świadomie, aby pokazać pacjentowi, że jest
on dla mnie ważną osobą, która zasługuje na szacunek.
Staram się, aby to, co przekazuję pacjentom, było rzetelną wiedzą. Nie traktuję
ich jak osoby, którymi trzeba manipulować, zatajać przed nimi pełne informacje
tylko dlatego, że cel moich oddziaływań jest dobry. Świadomie nie chcę posługiwać
się tymi samymi normami, na których zbudowane jest więzienne życie. Zakładam,
że rzetelne informacje mogą pomóc im wzbudzić w sobie prawdziwą i silną motywację
do pracy nad sobą.
Traktuję bardzo poważnie ich brak motywacji do pracy nad sobą i swoim problemem.
Nie naśmiewam się z powodów, dla których przychodzą na oddział terapeutyczny,
niezależnie od tego, czy jest to zrozumiała dla mnie chęć wcześniejszego wyjścia
na wolność, czy też chęć poprawy warunków odbywania kary pozbawienia wolności.
Staram się wspólnie z nimi szukać pozytywnych stron zmiany własnego w przyszłości
trzeźwego życia. Bardzo często, szczególnie w przypadku ludzi młodych, staram
się odwoływać do ich życiowych doświadczeń, pragnień, marzeń lub też ich braku.
Robię to po to, aby dać im możliwość opowiedzenia o swoim świecie, aby nie poczuli
się zaszufladkowani do takiej, czy innej kategorii ludzi.
Terapia tych osób to także ich wychowywanie, uczenie podstawowych umiejętności
życiowych. Czasem praca z tą grupą pacjentów polega na walce o stanie się dla
nich autorytetem, szczególnie wtedy, gdy w grupie pojawia się silna osobowość,
która podważając autorytet terapeuty, chce "ojcować" tym młodocianym w życiu
więziennym. Staram się wtedy wszelkie konflikty grupowe czy też interpersonalne
rozwiązywać tak, aby nie było w nich wygranych i przegranych. Pacjenci oddziałów
terapeutycznych przebywający w izolacji są bardzo wrażliwi na punkcie ponoszenia
porażek. Stanowi to dla nich poważne źródło zagrożenia i nawet jeżeli pacjent
zostaje w terapii, to z poczuciem chociażby jednej przegranej bitwy interpersonalnej
bardzo trudno będzie mu przełamać w sobie opór do udziału w terapii.
Mając świadomość tego, czego brakuje wyizolowanym ze społeczeństwa uzależnionym
pacjentom, nie różnicuję ich na tych, którzy grypsują i którzy nie grypsują,
na tych, którzy siedzą za takie lub też inne przestępstwa. Niesłychanie istotne
wydaje mi się ukazywanie innych możliwości zachowań, innych norm, niż te, które
obowiązują w zakładzie karnym. Do dzisiaj uważam, że największym chyba osiągnięciem
naszego zespołu terapeutycznego była walka o prawo do pozostania w terapii pacjenta,
który według kodeksu obowiązującego w życiu więziennym, nie miałby do tego prawa.
Kodeks ten jest bezwzględny dla osób słabszych i naznaczonych szczególnymi rodzajami
popełnionych przestępstw. Odbiera możliwość obrony własnych praw. Sam skazany
- wcześniej sprawca, a teraz ofiara - uznaje po latach spędzonych w zakładzie
karnym, że nie ma prawa do szacunku i zasłużył sobie na takie traktowanie. Nie
daje sobie prawa do obrony, zanika w nim umiejętność wypowiadania się we własnym
imieniu. Stąd bardzo przydatna wydaje mi się być w pracy ze skazanymi uzależnionymi
życzliwa dyrektywność, ćwiczenie konkretnych sytuacji, rozmów, wypowiedzi, które
mogą im pomóc poprawić ich funkcjonowanie w społeczności terapeutycznej i nauczą
radzić sobie ze współosadzonymi po wyjściu z oddziału terapeutycznego w warunkach
dalszej izolacji. Ta życzliwa dyrektywność to też żartobliwe słowa: "Idź chłopie
na ten miting, zanim go zaczniesz krytykować, a później porozmawiamy sobie o
tym. To jak?" Pacjent skazany nie może odnieść wrażenia, że jest do czegoś zmuszany.
Zawsze należy pozostawić mu miejsce na jego wolną decyzję. Ograniczenie poczucia
wolności pacjenta w decydowaniu o sobie powoduje, że wszelkie nasze oddziaływania
napotykają na opór z jego strony, a wtedy pomiędzy nami a nim zaczyna się walka.
Tę walkę bardzo łatwo jest przegrać, bo dla pacjenta żyjącego w poczuciu nieustannego
zagrożenia ważniejsze staje się pozostać sobą, nie poddać się, niż ulec terapeucie
nawet wtedy, gdy cel jego działania jest dobry. Zmiana nie może wiązać sięa
z poczuciem upokorzenia, a nie trudno o nie, gdy mamy do czynienia z człowiekiem
skazanym na karę pozbawienia wolności. Zmiana ma umacniać, pokazywać nowe szanse,
innego niż za pomocą manipulacji, fałszywej dumy i agresji, budowania własnej
godności.
W pracy ze skazanymi bardzo łatwo ulec terapeutycznemu pesymizmowi, który polega
na traktowaniu pacjenta z przymrużeniem oka, na lekceważeniu jego zdolności
do zmiany. Terapeuta często ulega pokusie spisania pacjenta na straty, bo jest
"zaburzony" lub zupełnie "zdemoralizowany". Taka relacja odbiera pozbawionemu
wolności także jego godność. Zaniedbanie, emocjonalne odrzucenie lub zbyt wygórowane
wymagania wobec uzależnionego skazanego to pewnego rodzaju forma przemocy wobec
niego.
Przez zaniedbanie rozumiem traktowanie pacjenta jak "piąte koło u wozu", niedotrzymywanie
terminów spotkań, niezabieganie ze strony terapeuty o kontakt z nim. Wyrazem
takiej postawy są często słowa: "Siedzi, to ma czas. Może poczekać. Nic mu się
nie stanie." "Niech się w ogóle cieszy, że ktoś się nim zajmuje."
Emocjonalne odrzucenie to okazywanie niechęci, brak akceptacji pacjenta w związku
z popełnionym przestępstwem, wyglądem, głoszonymi przez niego poglądami.
Zbyt wygórowane wymagania to oczekiwanie od pacjenta, że będzie czynił postępy
w terapii większe i szybciej, niż jest do tego zdolny. Słabe możliwości intelektualne,
braki w wykształceniu, deficyty w wychowaniu to tylko niektóre przyczyny jego
małych i powolnych postępów w terapii. Tymczasem warto pamiętać o tym, że wielu
pacjentów więziennych oddziałów terapeutycznych stoi gdzieś na początku swojej
wędrówki jako homo viator.
Nikt nie wytknie więziennym terapeutom tych błędów. Nie są to postawy weryfikowalne
za pomocą jakiejkolwiek kontroli z zewnątrz. Nie wpłynie to prawdopodobnie również
na ilość chętnych do leczenia, bo oferta terapeutyczna w zakładach karnych,
biorąc pod uwagę potrzeby, jest i tak bardzo mała.
W całym podejściu do skazanego uzależnionego za najbardziej terapeutyczne uważam
nie same techniki czy też metody pracy, ale stworzenie z pacjentem takiej relacji,
która z kolei zacznie przemieniać jego samego i jego relacje z innymi. O takiej
formie budowania kontaktu z drugim człowiekiem mówili już M. Buber w filozofii
spotkania i C. Rogers w terapii nastawionej na klienta. Według nich decydujące
dla stworzenia uzdrawiającej relacji są takie jej cechy, dzięki którym pacjent:
Tak budowana relacja terapeutyczna kieruje się zupełnie innymi wartościami, niż te budowane w oparciu o kryteria życia więziennego. Dlatego jest właśnie cenna. Wszelkie techniki, których uczymy się na różnorodnych szkoleniach i zjazdach, nie mogą pominąć znaczenia "uzdrawiającej relacji". Jak uczy mnie doświadczenie - szczególnie ona jest ważna w pracy ze skazanymi uzależnionymi. Dlatego też pracę z osobami uzależnionymi pozbawionymi wolności traktuję jako wyzwanie do pozostania wiernym tym wartościom, które uważam za cenne w kontakcie z drugim człowiekiem.
Kolejnym ważnym dla mnie narzędziem pracy terapeutycznej są słowa. W nich
ukryty jest sens, czasem cała życiowa filozofia. Słowa: terapia, terapeutyzować,
które pochodzą z języka greckiego, mają w tym języku takie znaczenia, jak: "być
czyimś sługą, traktować kogoś przyjaźnie, czcić, troszczyć się o kogoś", ale
też "traktować kogoś z wielką uwagą", a także "kogoś pielęgnować, leczyć".
Wypowiadając słowa, wypowiadamy siebie. Są one wyrazem naszych przeżyć i myśli.
Słowa nazywają nasz wewnętrzny świat i dzięki temu staje się on czytelny dla
innych. Gdyby nie one, nie byłby on dostępny być może nawet dla nas samych.
Słowa budują nasze relacje ze światem. Człowiek jako homo socialis jest zdolny
zrozumieć siebie jedynie w relacjach do świata, który go otacza. Słowa, jakimi
się porozumiewa, nadają kształt tym relacjom.
Religia bardzo mocno podkreśla moc twórczą słowa. Warto zwrócić uwagę na to,
że Bóg stwarza świat, wypowiadając słowa, że w ten sam sposób wielokrotnie uzdrawia
lub też odmienia bieg ludzkiego życia, że uznając słowami dobro tego, co stworzył,
nadaje mu jednocześnie sens istnienia. Słowa mają zatem moc tworzenia, ale też
zmiany określonej rzeczywistości.
Słowa nadają kształt rzeczywistości postrzeganej przez pacjenta. W terapii mówienie
i słuchanie odbywa się jednocześnie. Dla pacjenta oznacza to, że słyszy siebie
mówiącego. Stwarza w ten sposób pewną rzeczywistość, której sam staje się odbiorcą
tak samo jak terapeuta czy też grupa terapeutyczna. To nadawanie kształtu swoim
myślom jest właśnie tworzeniem właściwego obrazu rzeczywistości, bowiem pacjent
często tkwi w sidłach mitów na swój i innych temat. Bardzo wyraźnie widać to
podczas kontaktu z pacjentem, gdy wypowiadając jakieś słowa, wielokrotnie je
odwołuje, zastępuje innymi tak, jakby nie znalazł się w tej rzeczywistości,
w której chciał się znaleźć. Terapeutyczny dla mnie jest sam proces poszukiwania
przez pacjenta słów, znaczeń dla swoich przeżyć. Pacjent bardzo często sam dokonuje
weryfikacji swoich nieprawdziwych przekonań przez sam proces wypowiadania się.
Dlatego też duży nacisk kładę na aktywność werbalną pacjentów w grupie terapeutycznej
i nazywanie wprost swoich doświadczeń i zachowań. Wielu z nich ma poważne braki
w wykształceniu, brak im umiejętności wypowiadania się. Przypomina mi się tu
zabawna historia. Omawiałem z pacjentem jeden z wywiadów diagnostycznych. Pytam,
czy był w wojsku. Pacjent odpowiada, że nie. Pytam, czy wie dlaczego. - Tak
- odpowiada- robili mi jakieś testy i stwierdzili, że się nie nadaję. - A powiedziano
Panu, co wyszło w tych testach? Tak - mówi - miałem 75 stopni tolerancji i dlatego
mnie nie wzięli.
Staram się nie stawiać pacjentom zbyt wysoko poprzeczki, jeżeli chodzi o poprawność
ich wypowiedzi, koncentrując się na sensie. Często powtarzam jedynie to, co
usłyszałem, pytając jednocześnie, czy pacjent to miał na myśli. Chcę ukierunkować
zmiany zachodzące w pacjencie w kierunku odkłamywania, a nie dalszego zakłamywania
rzeczywistości. Proszę pacjenta, a jeśli tego nie potrafi, to grupę, aby nazywał
swoje zachowania. Najczęściej pacjenci próbują prostować swą wypowiedź, szukając
słów, które nazwą ich myśli i doświadczenia, zmieniając w ten sposób stworzoną
przez siebie samych rzeczywistość, poznając prawdę. Wielu z nich, słuchając
samych siebie, odbiera to mówienie o sobie jako coś dla nich zagrażającego.
Niejednokrotnie porównują to z policyjnym przesłuchaniem, gdyż opowiadając o
sobie konfrontują się jednocześnie z tworzonym przez siebie światem. Z pewnym
zdumieniem przyglądam się często temu procesowi, który się dzieje niezależnie
od tego, czy powiem coś mądrego, głupiego, czy też nie odezwę się wcale. Zapisałem
sobie kilka wypowiedzi jednego pacjenta w trakcie czterech tygodni jego pobytu
w oddziale:
Tłustym drukiem zaznaczyłem, w jaki sposób pacjent sam korygował swoje wypowiedzi, szukając odpowiednich słów dla swych przeżyć. Szukanie tych słów to proces, to działanie. Wittgenstein powiedział kiedyś, że słowa to czyny, że mowa to działanie. I właśnie dlatego słowa mogą zmieniać człowieka, gdyż są działaniem, wynikiem procesu w nim zachodzącego. Mówiąc o swoim życiu, opowiadając o swojej życiowej drodze, pacjent ma szansę wzięcia za nie odpowiedzialności przez to, że odnajdzie podczas terapii właściwe słowa, które pozwolą mu uporządkować dotychczasowe doświadczenia, a tym samym poznać prawdę o sobie. Ten proces to nic innego, jak rozbrajanie psychologicznych mechanizmów uzależnienia i kształtowanie innego obrazu swojego picia niż dotychczas.
Izolacja więzienna powoduje dodatkowe napięcia wynikające z bardzo wielu czynników,
między innymi z deprawacji potrzeb. Skazani - również ci uzależnieni - charakteryzują
się dużym stopniem wrogości, nieufności, podejrzliwości czy też agresywności
w bardzo różnych jej przejawach. Te postawy stają się szczególnie wyraźne w
pracy grup terapeutycznych. Brak czy też niewielkie umiejętności interpersonalne
takie jak przyjmowanie, czy też wyrażanie krytyki, bycie asertywnym, szukanie
porozumienia i kompromisu jeszcze bardziej przyczyniają się do zaogniania różnych
nieporozumień.
Początkowo bardzo poważnie podchodziłem do różnego rodzaju kryzysów grupowych
czy też interpersonalnych pomiędzy poszczególnymi skazanymi. Z czasem zacząłem
jednak preferować inną metodę pracy, która, jak się okazało, stała się o wiele
bardziej skuteczna, niż myślałem. Jest to rozładowywanie różnorodnych napięć
w oddziale za pomocą humoru i żartu. Przekonałem się, że nie każdy konflikt
pomiędzy osadzonymi należy rozwiązywać grupowo czy też przepracowywać terapeutycznie
w stylu: "Czy chce Pan o tym porozmawiać?" Z pewną zazdrością słuchałem o różnych
aktywizujących metodach pracy z grupą, których nie mogłem stosować w pracy z
osobami pozbawionymi wolności ze względu na więzienne normy. Długo szukałem
jakiegoś odpowiednika, który aktywizowałby pracę grupy, pozwalał na rozwiązywanie
konfliktów i uczył pacjentów różnych umiejętności. Taką metodą okazał się humor.
Okazało się, że moi pacjenci mają duże poczucie humoru i że jest to dosyć trafna
forma przekazu pewnych ważnych w procesie terapeutycznym prawd. Zacząłem traktować
humor jako metodę pracy ze skazanymi uzależnionymi od alkoholu. Oto dwie takie
sytuacje:
Powyższe refleksje nie mają charakteru obiektywnej prawdy. Chciałbym jedynie, aby były wskazówkami do kształtowania własnych postaw terapeutycznych dla każdego pracującego z osobami uzależnionymi, szczególnie w warunkach zakładu karnego.
Autor jest certyfikowanym specjalistą terapii uzależnień, pracuje w Areszcie Śledczym w Radomiu.